piątek, 22 maja 2015

Fiolet i szarość dla zielonookich plus rozświetlona cera ? A czemu nie? Makijaż na pochmurne dni.

Tak dawno pokazywałam Wam makijaż, że aż mi głupio. Co prawda pogoda za oknem nie sprzyja ani robieniu zdjęć, ani też malowaniu się, ale czego się nie robi dla Was! Korzystam z tego, że mam dzień wolny, trochę weny i kilka nowości do przetestowania. Nowości te znalazły się głównie w makijażu twarzy, także głównie na tym skupiałam dziś swoją uwagę. Makijaż oczu to taki mały wybryk. Rzadko używany cień w połączeniu z jeszcze rzadziej używaną szarością na moich oczach. Co mi z tego wyszło? Efekty możecie zobaczyć poniżej. Lista użytych kosmetyków, jak zwykle pod zdjęciami, na koniec posta.









Oczy:
Ingrid cosmetics Baza pod cienie (KLIK)
Catrice Absolute Eye Colour, 370 Don't Lie, Lac!
Sleek 570 Acid
My Secret Paradise Lagoon, 5 Flower Fantasy
Essence Liquid Ink Eyeliner
Celia, Lashes On Top (KLIK)

Twarz:
Mariza Selective, Korektor Pod oczy Rozświetlający, Jasny Beż
Mariza, Aksamitny Fluid Rozświetlający, Jasny Beż
Mariza Soft&Colour, Puder w Kulkach, Rozświetlająco – Korygujący
Mariza Soft&Colour, Puder w Kulkach, Rozświetlający Ciemny
Avon Ideal Luminous Blush, Heavenly Pink

Usta:
Ingrid, No Limits Color Bright Crystal Lip Gloss 003 (KLIK)


I co Wy na taki makijaż? Bardzo żałuję, że światło nie sprzyja, bo na zdjęciach nie widać efektu rozświetlonej cery... Ale musicie mi wierzyć na słowo, ze skóra wygląda pięknie! Na pewno pokaże Wam jeszcze nie jeden makijaż tego typu ale w znacznie lepszym świetle.

Czekam na Wasze opinie odnośnie makijażu!
Buziaki ! :*


Celia, Lashes On Top. Niespodziewana miłość od pierwszego użycia!

Ostatnio zasypuję Was recencjzami tuszów do rzęs, ale znacie mnie i wiecie, że uwielbiam tego tupy kosmetyki. A ponad to w ostatnim czasie wpadły w moje ręce trzy, całkiem nowe maskary. Dwie z nich już mają swoje miejsce na blogu TU i TU, trzecia zaś właśnie swoje miejsce zajmuje. Maskara, którą chcę Wam przedstawić to Celia Lashes On Top. Kupiłam ją wraz z majowym wydaniem Glamour, do którego była dodatkiem. Gazeta kosztowała mnie całe 5,50 więc nie mogłam nie kupić i nie wypróbować maskary z firmy, której pomadko błyszczyki nude uwielbiam i kocham ponad życie. Czy tusz skradł moje serce? Dowiecie się w dalszej części posta – zapraszam!



OPAKOWANIE.
Kolor limonkowy i minimalistyczna szata graficzna to coś, co przyciąga oko do opakowania. Lubię, gdy są takie skromne, bez upchanych na siłę etykiet. Jedyne, co znajduje się na buteleczce to nazwa tuszu, producent, kod kreskowy i krótki opis kosmetyku. Opakowanie zawiera 10ml produktu i z tego, co wyszukałam w Internecie kosztuje w granicach 10 – 12zł.



APLIKATOR.
Jest to tusz z grupy tych, które mają silikonowe szczoteczki. Wiecie, że ani ja, ani moje rzęsy takich nie lubimy... Ale! Ta szczoteczka odmieniła mój pogląd na takie aplikatory. Zakochałam się w nim bezgranicznie. Szczoteczka jest mała, zgrabna, ma fajne sztywne 'włoski' o idealnej gęstości. Pięknie wyczesuje rzęsy, idealnie się w nie wbija i dzięki temu uzyskujemy efekt pięknie rozczesanych rzęs.



KONSYSTENCJA.
Nieco sucha, ale w przypadku tego tuszu to duży plus, bo w połączeniu z silikonową szczoteczką pięknie nakłada się na rzęsy. Nieco zgęstniał od momentu otwarcia, ale nie jest jeszcze twardy, jak skała więc nie ma źle.

APLIKACJA.
To jedyna rzecz, której mogą przyczepić się osoby, które lubią spektakularny efekt przy minimum wysiłku. Tą maskarą można osiągnąć piękny efekt na rzęsach ale wymaga on nieco pracy i aż 3 warstw tuszu. Ale spokojnie, nawet przy 4 wygląda nadal naturalnie i nie tworzy, jak ja to mówię 'nóg pająka'. Co do samej aplikacji: moim zdaniem zgranie konsystencji i silikonowej szczoteczki daje w tym przypadku bardzo przyjemną aplikację. Ja co prawda nie bardzo lubię bawić się w malowanie rzęs, ale gdy widzę, jaki efekt tworzy się na rzęsach po każdym pociągnięciu maskarą mogę nią malować i malować. Tusz nakłada się w bardzo małej ilości, co daje możliwości nakładania kilku warstw, a tym samym budowania takiego efektu na rzęsach, jakiego oczekujemy. Dodatkowo tusz nie bryli się, nie tworzy grudek, nie rozmazuje ani nie odbija na powiece podczas malowania.

TRWAŁOŚĆ.
Nie miałam problem z utrzymywaniem się tego tuszu na rzęsach. Dobrze się trzymał, nie kruszył, nie ścierał ani nie rozmazywał. Ze zmywaniem także nie miałam problemu.

EFEKT NA OKU.
Zanim popatrzycie na zdjęcia, muszę powiedzieć coś o efekcie, jaki daje ta maskara. Producent obiecuje nam 60% wydłużenie rzęs, a nawet efekt przedłużenia rzęs. Ja swoje rzęsy mam dosyć długie, więc u mnie ten efekt nie będzie spektakularny, ale na pewno mocno widoczny!



Jak tusz wygląda na oku, widzicie na zdjęciach poniżej.



PODSUMOWANIE.
Uwielbiam ten tusz! Nigdy nie sądziłam, że powiem to o maskarze, która posiada silikonową szczoteczkę, ale jak mówią 'nigdy nie mów nigdy'. Kocham ten tusz za efekt wydłużenia, jakie obiecuje producent. Jest ono faktycznie widocznie. Ja co prawda mam swoje rzęsy dosyć długie, ale ten tusz wydłuża je pod same brwi. Kocham go za piękne rozdzielenie, rozczesanie i rozdzieleni rzęs. Kocham go za aplikację, dzięki której z każdym ruchem szczoteczki widzimy efekt. Tusz na pewno kupię ponownie, może wypróbuję jego inne wersje. Na pewno kupuję od razu, jak tylko na niego trafię, bo prawdę mówiąc nie mam pojęcia, gdzie go kupić.



Miałyście ten tusz? Jak podoba Wam się efekt na rzęsach? Znacie firmę Delia? A może macie swoje hity z tej firmy? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*


poniedziałek, 18 maja 2015

Mariza - zamówienie. Polska firma, polskie kosmetyki, dobre kosmetyki! Nowości i Hity.

Jak wiecie, albo nie wiecie, uwielbiam kosmetyki polskiej firmy Mariza. Od długiego już czasu jestem konsultantką tej firmy, dzięki czemu mam łatwy dostęp do ich kosmetyków. Dziś rano pokazywałam Wam na Instagramie swoją paczkę, więc teraz pokazuję Wam ją nieco bliżej :) Jest tego niewiele, kilka kosmetyków to moje hity, do których ciągle wracam, a niektóre to totalne nowości, których jestem bardzo ciekawa. Jeśli jesteście zainteresowane zawartością paczki zapraszam do dalszej części posta!



MARIZA LINIA SPA, BRZOSKWINIA, CUKROWY PEELING DO CIAŁA Z OLEJKIEM Z KIEŁKÓW PSZENICY.
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!! Jest to najlepszy peeling do ciała, jakiego miałam okazję używać. To moje 3 już opakowanie, co świadczy o tym, że lubię się z nim ogromnie. Jest wydajny, MEGA pachnie, świetnie ściera martwy naskórek i niesamowicie pielęgnuję skórę, pozostawiając ją gładką i niesamowicie nawilżoną. Jest to jeden z kosmetyków, który polecam w ciemno koleżankom i są zadowolone tak samo, jak ja.
Cena: 16,90zł.



MARIZA, MASECZKA DO TWARZY NAWILŻAJĄCA, Z KWASEM HIALURONOWYM I ALGAMI MORSKIMI.
Jest to drugi kosmetyk, który wciskam koleżankom na siłę, po czym one dziękują mi niemiłosiernie. Maseczka, która świetnie sprawdza się na noc, świetnie działa nałożona cienką warstwą pod makijaż. Ekstremalnie nawilża skórę twarzy, przedłuża trwałość makijażu i sprawia, ze skóra od razu wygląda na zdrową i promienną.
Cena: 15,90zł



MARIZA, KONTURÓWKA DO OCZU, CIELISTA.
Jest to nowość w moim zbiorze. Jestem w trakcie poszukiwania idealnej, cielistej kredki do linii wodnej oka. Mam już ich kilka i mniej więcej wiem, czego szukam. Na razie swatchowałam ją na dłoni i nałożyłam na szybko na oko, bo nie mogłam wytrzymać. Na razie mi się podoba, zobaczymy, jak sprawdzi się w trakcie stosowania jej na linii wodnej.
Cena: 7,60zł.



MARIZA SELECTIVE, MINERALNY PODKŁAD PUDROWY, NR 1. JASNY BEŻ.
Jakiś czas temu pokazywałam Wam kupiony przeze mnie na jakiejś mega promocji pędzel do pudru mineralnego z Gosha. Z racji tego, ze nic mineralnego w moim kufrze nie mam, nie wiedziałam do czego mogłabym stosować ten pędzel... I tak zrodziła się myśl wypróbowania podkładu mineralnego, a przy okazji także i pędzla. I takim oto sposobem w dzisiejszej paczce znalazł się właśnie ten podkład. Nie mam zielonego pojęcia, jak używa się minerałów, ani jak powinny wyglądać na skórze. Jeśli używacie takich podkładów, proszę dajcie jakieś wskazówki :)
Cena: 24,40zł.




MARIZA, AKSAMITNY FLUID ROZŚWIETLAJĄCY, JASNY BEŻ.
Na punkcie podkładów chyba też mam świra. Szukałam czegoś lekkiego na lato, co będzie ładnie wyglądać na skórze. Podkładu, który będzie lekko krył, wyrównywał koloryt skóry i dawał mokre, rozświetlające wykończenie na twarzy. Ten podkład to także nowość w moim zbiorze. Nie wiem o nim nic i jestem strasznie ciekawa, jak się sprawdzi.
Cena: 13,60zł.




MARIZA SELECTIVE, KOREKTOR POD OCZY ROZŚWIETLAJĄCY, JASNY BEŻ.
Jest to kolejny kosmetyk z półki moich hitów z tej firmy. Na początku pisania bloga zamieściłam recenzję tego właśnie korektora. Jeśli macie ochotę zapraszam TUTAJ. Z tego co już zdążyłam zauważyć, zmienił się aplikator z pędzelka na gąbeczkę, co mi osobiście nie przeszkadza. Mam nadzieję, że formuła się nie zmieniła, a sam korektor jest tak świetny, jaki był jakiś czas temu. Jeden z lepszych korektorów pod oczy.
Cena: 9,90zł.




MARIZA, MALINOWE MASEŁKO DO UST.
Nowość w moim kuferku. Mam problem z mega suchymi skórkami na ustach. Maść z witaminą A już nie bardzo sobie z nimi radzi, albo już przestała na mnie działać. Postanowiłam postawić na coś nowego, coś owocowego, coś, czego nie miałam. Lubię nowości stąd to masełko. Nie przepadam za tego typu opakowaniami balsamów czy też masełek. Ale pomęczę się, być może warto?
Cena: 9,90zł.




MARIZA SOFT&COLOUR, PUDER W KULKACH ROZŚWIETLAJĄCO – KORYGUJĄCY.
Która z nas nie zna słynnych meteorytów Guerlain? Chyba każda z nas zna i każda chciałaby mieć. Gdyby nie cena na pewno dawno bym je miała w swoim kufrze, ale znacie mnie i wiecie, że nie lubię wydawać dużej ilości pieniędzy na kosmetyki. I tak mam ich dużo, nie wiem czy wszystkie zużyję przed upływem terminu przydatności... Dlatego gdy tylko zobaczyłam ten produkt jako nowośc, na myśl od razu przyszły mi na myśl meteoryty. Bardzo jestem ciekawa tego, jak sprawdzą się kulki z marizy. Miałam je w wersji brązującej i rozświetlającej jasnej i bardzo, bardzo mi się podobały. Zobaczymy, jak sprawdzą się te rozświetlające i co one korygują? :)
Cena, 19,90zł.





MARIZA BRILLIANT, CIEŃ DO POWIEK, OPALIZUJĄCY SZMARAGD.
Pokazywałam Wam już kilka razy dwa cienie, które mam właśnie z tej serii (KLIK). Wiem, że i ?Wam się one podobały. Mnie zaciekawił jeden kolor, mianowicie szmaragdowy. Nie jestm fanką zieleni, ale mam zielone oczy i fazę w ostatnim czasie na makijaż właśnie w tym kolorze :) Mam nadzieję, że ten kolor będzie wyglądał równie obłędnie, jak jego poprzednicy w moim kuferku.
Cena: 8,60zł.





Jak podoba Wam się zawartość paczki z Marizy? Miałyście którykolwiek z kosmetyków, który Wam pokazałam? Czekam na Wasze komentarze !
Buziaki ! :*


Avon Big&Daring Volume Mascara. Dwa tygodnie radości, dwa tygodnie męki...

Ostatnio pokazywałam Wam sławny tusz do rzęs z Lovely (KLIK). Mam Wam do pokazania jeszcze kilka tuszy, bo jak wiecie w ostatnim czasie w moje ręce wpadło ich kilka :) Dziś opowiem Wam co nieco o tuszu, którego używałam na zmianę z tuszem Lovely. Jest to tusz Avon Big&Daring Volume Mascara. Jak się sprawdza i jak wygląda na rzęsach? Zaraz wszystkiego się dowiecie, zapraszam do dalszej części posta.



OPAKOWANIE.
Duże czarne, dość duże i grube. Na górze fajny, różowy detal, taki kobiecy. Oprócz tego białe napisy i bardzo ograniczona ilość informacji. Producent, nazwa, i pojemność, która wynosi 10ml. Bardzo podobają mi się takie proste opakowania, przyciągają mój wzrok. Tusz zapakowany jest w kartonik, na którym umieszczone są wszystkie potrzebne konsumentowi informacje.






APLIKATOR.
Duża, powiedziałabym nawet, że ogromna! Jak wiecie, ja uwielbiam takie mega duże szczoty. Ta jednak, nawet dla mnie, jako miłośniczki dużych szczotek w tuszach, jest przesadnie duża i malowanie nią rzęs nie jest takie proste i wymaga nieco wprawy. Jej kształt jest lekko wygięty, co ułatwia wpasowanie się w linię rzęs. Jednak grubość włosków nie ułatwia wyczesania ich idealnie. Mam wrażenie, ze włoski nie wchodzą szczoteczkę, a ona sama jedynie delikatnie głaszcze rzęsy. Poza tym, sam aplikator aż kapie od tuszu, tzn jest nim cały oblepiony.




KONSYSTENCJA.
Początkowo normalna, ale z czasem bardzo gęsta. Ale to mi akurat nie przeszkadza, jestem przyzwyczajona, że jeden tusz zasycha wolniej a drugi szybciej.. Drażni mnie jedynie to, że w tuszu po ok 2 tygodniach używania zaczęły pojawiać się grudki, które niestety przenoszą się na rzęsy i bardzo ciężko się ich pozbyć, tzn wyczesać. Poza tym, tuszu na szczoteczce jest taka ilość kosmetyku, że nie ma opcji nałożenia go na rzęsy przed uprzednim wytarciu nadmiaru w chusteczkę.

APLIKACJA.
Jak już wcześniej wspomniałam, wymaga nieco wprawy i cierpliwości. Na początku maskara świetnie sprawdza się na rzęsach. Jedyne, co mogłam jej zarzucić na początku używania to to, że nabierała zbyt dużo tuszu i na końcu szczotki zostawał glut oraz to, że ciężko wbić się tą mega dużą szczotą w rzęsy. Po nieco dłuższym okresie używania maskara zaczęła sprawiać mi trudności. Uwielbiam takie tusze, które po dwóch pociągnięciach robią nam na rzęsach to, co mają robić. Ten tusz do takich nie należy a ponad to trochę mnie irytuje. Daje nawet fajny efekt, ale psuje go duża ilość grudek. Sama aplikacja trwa nieco dłużej niż w przypadku każdego inne o tuszu. Rzęsy są ładnie pogrubione, nieco wydłużone i przede wszystkim kruczo czarne. Ale! Bardzo łatwo z nim przesadzić i zrobić sobie zamiast rzęs efekt pajęczych nóg. Poza tym, malowanie dolnych rzęs tym tuszem to jakieś nieporozumienie. I tak, mówię to ja wielbicielka dużych szczoteczek!

TRWAŁOŚĆ.
Trzyma się na rzęsach bez zarzutu. Nie kruszy się, nie rozmazuje, nie tworzy efektu pandy. Nie sprawia także trudności w zmyciu go wieczorem. Czytałam, że niektóre kobiety mają z tym problem, ja nie mam żadnego.

EFEKT NA OKU.
Jaki jest efekt, zobaczycie same na zdjęciach poniżej:



PODSUMOWANIE.
Tusz, jaki jest każdy widzi :D Dla mnie bardzo średni. Cenowo wypada tak sobie, ja zapłaciłam za niego ok 20zł. Znam tusze, które lepiej sprawdzają się na rzęsach, a kosztują tyle samo, a nawet mniej. Nie jest to zła maskara, bo sam pomysł na nią był dobry, gorzej z wykonaniem. Gdyby nie grudki i lekko przyduża szczoteczka myślę, że byłby to naprawdę ciekawy tusz. Na miejscu producenta zmieniłabym nieco formułę tuszu i pomniejszyła lub lekko przerzedziła włoski na aplikatorze. Myślę, że wtedy tusz mógłby stać się ulubieńcem niejednej z nas. A tak – średniak. Moim zdaniem nie sprawdzi się na krótkich i rzadkich rzęsach, zrobi im krzywdę. Na średnio gęstych i podkręconych zrobi robotę. A po upływie dwóch tygodni nie sprawdzi się na żadnych rzęsach. No chyba, że lubimy efekt plastikowej panny z rzęsami przypominającymi nóg pająka.


A Wy? Miałyście ten tusz? Jakiego działania w tuszu Wy poszukujecie? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*


czwartek, 14 maja 2015

Lovely Curling Pump Up Mascara. Czy warty szumu wokół niego?

My, kobiety już tak mamy, że gdy cały Internet huczy o jakimś kosmetyku, od razu biegniemy do sklepu i kupujemy. A jeśli ten specyfik zbiera same dobre opinie chcemy same przekonać się o jego pozytywnych cechach. Ja na szczęście nie łapię do tego grona, ale za to uważnie śledzę wszystkie nowości i opinie o kosmetykach. Maskara, którą Wam dziś pokażę to Lovely Curling Pump Up. Ma tak dobre opinie w Internecie, że byłam pewna, że na mnie kompletnie się nie sprawdzi. Ale żeby mieć pewność, kupiłam ją (po pół roku czytania opinii.. Ach ten refleks) i przetestowałam. Jakie są wyniki moich testów? Zapraszam do dalszej części posta.



OPAKOWANIE.
Standardowe opakowanie tuszu w mega żółtym, przyciągającym wzrok kolorze. Dobrze się zamyka, a ja lubię mieć pewność, że tusz mi nie wysycha. Bardzo ładna szata graficzna. Pojemnośc 8ml, cena ok 8 – 10zł.




APLIKATOR.
Mała, zgrabna, silikonowa szczoteczka. Niby fajna, ale ja zdecydowanie bardziej wolę mega duże szczoty. Dobrze łapie włoski, fajnie je wyczesuje i rozdziela. Ma lekko wygięty kształt dzięki czemu fajnie wpasowuje się w linie rzęs.




KONSYSTENCJA.
Początkowo tusz był bardzo rzadki, później stopniowo gęstniał. Po około 2 tygodniach jego konsystencja była optymalna. Nie za rzadka i nie za sucha. Teraz, czyli po upływie ok 4 tygodni, maskara nie nadaje się praktycznie do użytku. Jest gęsta, tworzy grudy, gluty.

APLIKACJA.
Nie rozumiem tego tuszu. Raz pięknie wyczesuje rzęsy, rozdziela i mega wydłuża, a raz okropnie je skleja, robi grudy, robi z pięciu rzęs jedną. Testuję go już naprawdę długo i nie potrafię się z nim polubić. Niby dobrze się go aplikuje ale coś jest w nim takiego, że nie potrafię malować nim rzęs. Do tego odbija się na powiekach.

TRWAŁOŚĆ.
Zależy od dnia. Raz wytrzymuje na rzęsach cały dzień bez uszczerbku, co bardzo mnie cieszy, a raz pod koniec dnia robi pandę pod okiem. Czy tylko ja mam takie szczęście do tego tuszu?

EFEKT NA OKU.
Efekt widzicie na zdjęciach. Chyba więcej nie muszę mówić.




PODSUMOWANIE.
Ten tusz w moim przypadku jest dowodem na to, że nie wszystko to, co jest zachwalane w Internecie, sprawdzi się także na mnie. Niby ok, ale mnie nie zachwyca. Moje rzęsy się z nim raz lubią, a raz nie lubią. Mam z nim totalnie love/hate relationship. Nie jest to do końca zły tusz, ale nie jest też dobry. W tym przedziale cenowym znajdziemy o wiele lepsze tusze.

A Wy miałyście ten tusz? Jaką macie opinię o nim? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*


La Petit Marseiliais Morela i Orzech Laskowy, Kremowy żel pod prysznic i do kąpieli. Z tym produktem kąpiel nabiera całkiem nowego wymiaru... :)

Jestem ogromną fanatyczką zapachów podczas kąpieli, a tak rzadko Wam o nich piszę. Od dziś postaram się pokazywać Wam ciekawe produkty, które lądują w mojej łazience podczas kąpieli.
Do tej pory byłam ogromną fanką płynów do kąpieli z Luksji. Uwielbiałam ich duże pojemności i cudowne zapachy. Ale podczas ostatnich (miesiąc temu :D) zakupów w moje ręce wpadł żel, który pewnie nigdy nie znalazłby się w moim koszyku, gdyby nie promocja. Żel ten to Le Petit Marseiliais w wersji zapachowej morela i orzech laskowy. Niestety promocją wtedy był objęte tylko trzy zapachy, z których ten od razu zawładnął moim nosem. Wspomniałam, że gdyby nie promocja na pewno bym go nie kupiła. Dokładnie tak. Lubię kupować duże żele, najlepiej te o pojemności 1l za nie więcej niż 10zł. I tu znowu wspomnę, że żele z Luskji wpisywały się w te ramy idealnie. Za żel z LPM zapłaciłam 14zł za 650ml. Podejrzewam, że jego redularna cena oscyluje w granicy 20zł. Dużo. Ale jest wart każdego wydanego na niego grosza. Dlaczego? Zapraszam do dalszej części posta, w którym opiszę Wam, co to za cudak.



Na początek jeszcze powiem Wam, że gdy tylko zobaczyłam reklamy w telewizji pomyślałam, że to jakaś lipa skoro w TV co chwilę widzę ich reklamy. Do tej pory nie miałam okazji używać produktów tej firmy, może także dlatego, że rzadko kupuję coś mocno reklamowanego w telewizji. Moje oczy nigdy nie schodziły na półkę, gdzie stały te produkty, oczywiście ze względu na cenę i pewnie nigdy bym po nie nie sięgnęła gdyby nie naprawdę ogromnej wielkości napis 'promocja'. Odkąd w moje ręce wpadł ten żel, zmieniłam zdanie na temat LPM i uważam, że ich reklama była jak najbardziej słuszna. Szkoda, że jestem tak uparta i nie skusiłam się na te produkty wcześniej.

OPAKOWANIE.
Duża butelka, wykonana z plastiku w bardzo fajnym, prostym kształcie. Takie proste opakowania lubię. Szata graficzna bardzo mi się podoba, prosta, bez kombinowania, bez zbędnych detali. Z tyłu etykiety, skład itp. Dobrze leży w dłoni, nie ślizga się podczas używania. Zamknięcie standardowe, na 'klik'.




ZAPACH.
Ojej, jak Wam go opisać? Ciepły, otulający zapach moreli z orzechem laskowym. Bardziej czuję w nim morelę niż orzech. Zapach jest tak nieziemski, że nie potrafię Wam go opisać. Polecam powąchać go przy okazji zakupów :) Na pewno spodoba się tym, którzy lubią brzoskwinie, morele, pomarańcze i gorzkawy aczkolwiek ciepły i miły dla nosa zapach orzechów.



KONSYSTENCJA.
Kremowa. Żel nie przelatuje między palcami ani nie spływa z gąbki. Moim zdaniem konsystencja idealna. Nie spływa ze skóry, nie zjeżdża z niej, jak potrafią to robić niektóre wodniste żele pod prysznic czy płyny do kąpieli.

DZIAŁANIE.
Jeśli spodziewałyście się, że napiszę, że ten żel fajnie myje i dobrze się pieni, a przy tym pięknie pachnie, to byłyście w błędzie :) Owszem, pachnie obłędnie, pieni się dobrze, chociaż jak dla mnie mógłby nieco bardziej, myje tak, jak każdy inny żel. Więc co w nim takiego fajnego? A no to, że zapach utrzymuje się na skórze przez długi, długi czas, co mnie cieszy niesamowicie. Aż żałuję, że firma nie posiada balsamów do ciała tej samej linii zapachowej, bo moja skóra by pachniała, pachniała, pachniała... Co do mycia, robi to genialnie, robi co ma robić. Ale, ale! Co on przy okazji robi! Nawilża skórę! Robi to tak świetnie, że skóra już podczas mycia staje się miękka i nawilżona. I gdyby firma faktycznie wyprodukowała balsam do ciała, to mogłabym go nie używać. Robiłabym to tylko dla wzmocnienia zapachu. Także to nie jest taki całkowicie zwykły żel do kąpieli.




PODUSMOWANIE.
Jest to jeden z lepszych żeli do kąpieli, jakich miałam okazję używać. Świetnie myje, pięknie pachnie, nawilża skórę i zostawia ją bardzo nawilżoną i wypielęgnowaną. Kosztuje nieco więcej niż wszystkie inne, ale warty jest każdej złotówki. Serdecznie Wam polecam! Szczególnie osobom takim, jak ja, które nie lubią smarować się balsamami, a nie lubią mieć suchej skóry. To dla mnie takie 2w1 :)

Miałyście żele tej firmy? Co o nich sądzicie? Jakie zapachy polecacie? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*