piątek, 28 sierpnia 2015

Ratunku! Wszyscy proszą mnie o porady!!



Kilka lat temu, rozpoczynając moją przygodę z kosmetykami, makijażem i szeroko pojęta urodą, nie sądziłam, że stanie się to moją życiową pasją, zawodem, codziennością ale także i po części udręką. Dlaczego? Bo wszyscy proszą mnie o porady! Czy znacie to uczucie, kiedy spotykacie się z koleżankami i zamiast ploteczek i babskich rozmów ciągle rozmawiacie o kosmetykach? Albo ciągle komuś coś doradzacie? Początkowo bardzo mnie to rajcowało. Podobało mi się, że ludzie zwracają się do mnie o poradę, mając mnie za eksperta. Ale z czasem, gdy każde spotkanie i każdy telefon do mnie kończyły się zapytaniem co polecam i co doradzam, zaczęłam się zastanawiać, czy tylko ja tak mam. Owszem, dalej jest to miłe i fajne uczucie, bo w końcu to mój zawód i moja wiedza, ale ileż można?
Czasem naprawdę chciałabym się odciąć od całego tego kosmetycznego światka. Kocham to, co robię, kocham świat wizażu, kosmetyków, pielęgnacji, ale czasami chciałabym też mieć życie, które odbiegnie i da odpocząć od całego tego urodowego świata. Wystarcza mi blog, gdzie wyżywam się na każdej możliwej płaszczyźnie oraz praca, która jest ściśle związana z moim zawodem. Są to dwa miejsca, gdzie mogę się wygadać i wyżyć. Nie potrzebuję 24/7 żyć tylko kosmetykami.
Naprawdę uwielbiam pomagać ludziom, ale czy zawsze jestem zmuszona, by to robić? Czy ludzie naprawdę muszą wykorzystywać to kim jestem i jaką mam wiedzę?
Na wszystkie wesela, imprezy i wszelkie tego typu spotkania zabieram ze sobą kufer z kosmetykami. A po co? Bo maluje. I mam naprawdę duże grono osób, które uwielbiam malować i malować będę zawsze na każde ich zawołanie. Ale wiecie co jest najgorsze? To że w gronie takich osób znajdzie się jedna jedyna, która próbuje być zawsze mądrzejsza ode mnie i zadaje pytania typu 'a czego nie kładziesz podkładu po oczy?', po czym jak odpowiadam, że podkładu pod oczy się nie nakłada, próbuje zmącić mój spokój dywagacją na temat ilości różu na policzkach. Błagam, skoro wiesz lepiej, maluj się sama i próbuj malować innych i nie niszcz mojego spokoju i pracy. Jestem naprawdę cierpliwym człowiekiem, ale czasem mam ochotę przekazać pędzel i powiedzieć 'maluj się sama!'. Nerwy puszczają nie raz. Na szczęście są to pojedyncze przypadki i w większości trafiają mi się klientki miłe i cierpliwie. Takie, które tłumaczą, czego oczekują i długo rozmawiają ze mną, co ułatwia mi pracę.

Dlaczego powstaje taki post? By poznać Wasze zdanie. Czy Wy też macie czasami ochotę krzyknąć 'nie będę nikomu niczego doradzać', 'maluj się sama' lub 'dajcie wy mi wszyscy święty spokój!' ? Wizaż to piękna dziedzina a bycie wizażystką czy konsultantką jeszcze piękniejsza, ale czy ma ona tylko same plusy? Moja początkowa wizja, że to idealny zawód bez wad legła w gruzach...


A co Wy myślicie na ten temat i jakie Wy macie przemyślenia?
Czekam na Wasze komentarze!


czwartek, 27 sierpnia 2015

Ulubieńcy sierpnia - Kosmetyki, które przetrwały upały.

Rzadko umieszczam tutaj posty pt: 'Ulubieńcy'. Postanowiłam, że tym razem pokażę Wam, co dominowało w moim makijażu w tym jakże letnim, upalnym miesiącu jakim był sierpień. Dla wielu z Was zapewne był to miesiąc pod tytułem 'nie maluję się nawet tuszem bo i tak spłynie'. Ja niestety z wielu względów, w tym swojego ślubu, nie mogłam sobie pozwolić na make up no make up. Dlatego też postanowiłam pokazać Wam, co sprawdza się w moim makijażu podczas ekstremalnych upałów. Ciekawe? No to zaczynamy!



KOBO MODELLING ILLUMINATOR WITH TEN'S UP, 101.
Mój ulubiony korektor rozświetlający, o którym pisałam już nie raz. Uwielbiam go za idealne krycie, pięknie rozświetlenie okolic oczu, trwałość. Nie wchodzi w zmarszczki, nie podkreśla suchych miejsc na skórze. Trzyma się cały dzień, a nosi się bajecznie. Do tego jest tani i dostępny w szafach kobo w drogeriach Natura. Rewelacja!



ESSENCE ICE ICE BABY SHIMMER POWDER, 01 ICE SKATING ROCKEFELLERS.
Już dawno zakupiony przeze mnie rozświetlacz i odkopany po długim czasie zapomnienia. Leżał gdzieś na dnie w kufrze i chyba czekał aż sobie o nim przypomnę. I całe szczęście odkopałam go w okresie letnim. Świetny puder rozświetlający, co prawda z dodatkiem drobinek ale mi one kompletnie nie przeszkadzają. Pięknie wygląda na opalonej skórze, pięknie odbija światło i rewelacyjnie mieni się w promieniach słońca. Długo się trzyma, a drobinki w nim zawarte o dziwo nie wędrują po całej twarzy.



MARIZA PUDER W KULKACH ROZŚWIETLAJĄCO KORYGUJĄCY.
Mój absolutny faworyt jeśli chodzi i kosmetyki, które Wam dziś pokazuję. To, co robi ten puder na twarzy zasługuje na miano nagrody nobla :D Puder w kulkach, co widać na zdjęciu. Na pierwszy rzut oka przypomina słynne meteoryty. Nie umiem określić dokładnie tego, jaki efekt na twarzy daje, ale wygląda obłędnie. Mam wrażenie że upiększa, odmładza, wygładza i dodaje blasku. Coś niesamowitego. Ja używam go zamiast pudru, na podkład. Sprawdza się świetnie. Nie przesusza skóry, nie powoduje świecenia się skóry. Bardzo ładnie odbija światło i nadaje skórze zdrowy, naturalnie wyglądający blask. Coś pięknego!



PIERRE RENE SKIN BALANCE COVER, CHAMPAGNE.
Podkład, do którego początkowo nie byłam przekonana. Miałam wrażenie, że jest ciężki, podkreśla w skórze to, czego nie powinien. Na szczęście dałam mu szansę i używałam mimo wszystko i zakochałam się, a moje pierwsze wrażenia odeszły w niepamięć. Pięknie wyrównuje koloryt skórzy, bardzo dobrze kryje. Daje naturalne wykończenie, nie matowe i nie satynowe. Nosiłam go często bez pudru a twarz mimo wszystko wyglądała zdrowo i naturalne. Nie świecił się, nie schodził i nie ścierał. Jest to dla mnie puder z tych bardziej trwałych. No i co najważniejsze, świetnie sprawdzał się w upalne dni. Nakładany na twarz cieniutką warstwą rewelacyjnie trzymał się skóry. Bomba!



EVELINE SO GLAMOUR VOLUME MASCARA.
Moje sierpniowe odkrycie! Wiecie, że uwielbiam tusze Maybelline ale ten przebił je chyba wszystkie nawet razem wzięte. Mimo tego, że jego szczoteczka jest silikonowa, urzekła mnie totalnie. Nie lubię tych silikonowych cudów ale ta szczoteczka pokochała się z moimi rzęsami. Maskara, która pięknie wydłuża, podkręca i przede wszystkim pogrubia rzęsy. Im więcej warstw tym... bardziej pajęcze nogi? Nie! Im więcej pociągnięć szczoteczką, tym bardziej gęste rzęsy i coraz bliżej im do efektu sztucznych. Rewelacyjnie się trzyma, nie kruszy, nie odbija się na powiekach. Lekki problem pojawia się w momencie zmywania go z rzęs ale i z tym można sobie poradzić. Nie jest to dla mnie minus, gdyż jest to oznaka niesamowitej trwałości tuszu. Kosztuje niewiele, bo jakieś 12zł z tego co pamiętam, a efekt daje niesamowity. Myślę, że niedługo pokażę Wam go nieco bliżej wraz z efektem na rzęsach.



ESSENCE XXXL SHINE LIPGLOSS, 28 PRETTY IN HIBISCUS.
Uwielbiam błyszczyki do ust. A uwielbiam je jeszcze bardziej, kiedy nadają ustom tylko delikatny kolor i mega duży blask. Ten błyszczyk właśnie do takich należy. Ma piękny, lekko czerwony, soczysty ale transparentny kolor, świetny płaski aplikator. Ponad to niewiele kosztuje, ładnie pachnie, nie klei się, nie rozmazuje, długo trzyma się ust. Na letnie upały nie ma dla mnie nic lepszego niż właśnie taki produkt do ust!



MARIZA KONTURÓWKA DO OCZU.
W okresie sierpniowym bardzo często zdarzało mi się używać tylko jednego cienia na powiekę i właśnie cielistej kreski na linię wodną, by nieco rozświetlić oko i nadać mu świeżości. Kredka, dzięki której uzyskiwałam taki właśnie efekt to kredka z Marizy. Niezbyt miękka, niezbyt twarda, świetnie napigmentowana. Trzyma się cały dzień i co najważniejsze nie podrażnia oka. Kosztuje jakieś 5 – 6 zł, gorzej z dostępnością, ale jeśli macie okazję ją przetestować to gorąco polecam!



INGLOT CIENIE: 423P, 74AMC.
To dwa cienie, po które sięgałam najczęściej w sierpniu. Dlaczego? Bo roztarcie każdego z nich na powiece daje niesamowity efekt kilku cieni na powiekach. Nie dość, ze był to dla mnie świetny efekt, to jeszcze mega szybki i lekki, jak na makijaż w takie upały. Czego chcieć więcej? Jestem tymi cieniami zachwycona już długi, długi czas, i kiedy mi się skończą, na pewno pobiegnę po następne. Trwałość cieni z inglota chyba każdej z nas jest znana więc pisać nie będę. Zdjęcia świetnie oddają kolor obu cieni. Na prawdę zachęcam Was do zapoznania się z tymi dwoma cieniami podczas wizyty w inglocie.
Brązowy 423P ma miękką, kremową i nieco mokrą konsystencję, rewelacyjnie się rozciera. A podczas rozdymiania tego koloru brąz przechodzi w całkowicie inny odcień, co daje efekt kilku cieni na powiece.
Bordowo fuksjowo różowy 74AMC ma suchą, lekko kredową konsystencję i milion zatopionych w nim srebrnych drobinek. Także świetnie się rozciera dając przejście w piękny lekki róż.



KOBO MAKE UP FIXER SPRAY.
Gdyby nie ten produkt mój ślubny makijaż nie przetrwałby 38 stopniowego upału. Ani mój ani żadnej innej panny młodej, a miałam okazję w sierpniu malować ich już kilka. Każdy mój makijaż zakończony był właśnie zastosowaniem tego fixera i muszę stwierdzić, że jest to jeden z lepszych produktów do utrwalania makijażu, z jakimi miałam okazję pracować. Nie ściąga twarzy, nie robi maski, nie zasycha i nie przesusza. Nie czuć go na skórze. Świetnie zespala wszystkie warstwy makijażu na skórze, zdejmuje efekt pudrowości i co najważniejsze – przedłuża trwałość makijazu do maximum. Uwierzcie mi, że mój makijąż ślubny przetrwał na twarzy równo 22 godziny w stanie nienaruszonym właśnie dzięki temu produktowi. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. Warty każej wydanej na niego złotówki.




A jacy są Wasi ulubieńcy sierpnia i całego okresu wakacyjnego? Znacie produkty, które Wam pokazałam? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*


środa, 26 sierpnia 2015

Całe usta w CHILLI, czyli Wibo Spicy Lipgloss :)

Jak często spotykacie się z tym, że wracacie do pewnego kosmetyku po kilku latach i nadal jesteście nim tak oczarowane, jak dawniej? Mnie nie zdarza się to zbyt często, ale ostatnio miałam okazję przypomnieć sobie o pewnym fajnym błyszczyku.
Używałam go jakieś 4 może 5 lat temu. Jakiś czas temu podczas wycieczki do Rossmanna przyciągnął mój wzrok i wylądował w moim koszyku. Ten tajemniczy pan to błyszczyk Wibo Spicy Lipgloss w kolorze nr 3. Co w nim takiego fajnego, że powrót po latach wzbudził we mnie tak miłe wspomnienia? Zapraszam do dalszej części posta.

OPAKOWANIE.
Malutkie, kwadratowe, plastikowe. Czarna zakrętka świetnie się zamyka i zabezpiecza produkt przed wydostaniem się na zewnątrz, a przy tym samoistnie się nie otwiera. Do tego przezroczysta reszta opakowania, dzięki której widać kolor i stan zużycia produktu. Ponad to brak zbędnych naklejek, czy nalepek. Opakowanie zawiera niewielką ilość kosmetyku, bo tylko 3ml i kosztuje ok 8 zł.



KOLOR.
Chłodny róż z domieszką srebrnych drobinek. Kolor jest pół transparentny, nie pokrywa ust stuprocentowym kolorem. Pięknie mieni się w słońcu i pięknie odbija światło.



KONSYSTENCJA.
Niezbyt gęsta ale też nie rzadka. Nie klei się, nie łapie włosów na wietrze i nie skleja warg. Konsystencja przyjemna w noszeniu na ustach. Nie podkreśla suchych skórek i nie powoduje przesuszenia ust.



ZAPACH.
Lekko słodki, lekko chemiczny. Czuję go tylko w opakowaniu. Na ustach nie czuję kompletnie żadnego zapachu.

APLIKACJA.
Prosta i przyjemna. Błyszczyk lekko sunie po ustach. Ma niezbyt wielki aplikator, którym możemy pomalować usta bez użycia lusterka. Produkt nie wylewa się poza kontur ust i nie sprawia kłopotu przy aplikacji.



TRWAŁOŚĆ.
Błyszczyk utrzymuje się na ustach ok 3 – 4 godziny. Jeśli się zjada to bardzo równo. Pisząc 3 – 4 godziny miałam na myśli czas, w którym jedynie mówimy ale nie jemy i nie pijemy. Wiadomo, że podczas picia, czy jedzenia błyszczyk zejdzie z ust trochę szybciej...

EFEKT NA USTACH.
Błyszczyk jest z grupy tych powiększających usta. Zawiera wyciąg z papryczki chilli, która ma działanie pobudzające i stymulujące usta. Czy ten efekt faktycznie jest widoczny? Może delikatnie widać lekko uwydatnione usta. Myślę, że jest to efekt odbicia światła i efektu pieczenia. Właśnie! Nie każdy lubi ten efekt. Wiem, że wiele z kobiet nie lubi efektu chłodzenia na ustach, jaki daje np. Carmex. Tutaj mamy efekt pieczenia. Jest to dużo bardziej odczuwalne doznanie. Może przeszkadzać wielu z Was. Ja taki efektu lubię i mnie nie przeszkadza tym bardziej, że produkt z ust schodzi po kilku godzinach a usta jeszcze chwilę pieką. Efekt warty wypróbowania ale zdecydowanie nie dla każdego.

Na górze zdjęcie w słońcu, na dole zdjęcie w cieniu przy naturalnym oświetleniu.


PODSUMOWANIE.
Błyszczyk, którego używałam kilka lat temu okazał się moim ulubieńcem do dziś dnia. Formuła się nie zmieniła, ani efekt pieczenia ust. Co prawda kolor mam inny niż wtedy, ale czy to ważne? Produkt pięknie wygląda na ustach, ślicznie odbija światło i daje lekko transparentny kolor. Zdaję sobie sprawę, że ze względu na efekt pieczenia nie każdy się z nim polubi. Warto go jednak wypróbować!

Miałyście kiedyś błyszczyk z takim efektem? Co myślicie o efektach typu chłodzenie, pieczenie itp.? Czekam na Wasze opinie w komenatrzach!
Buziaki ! :*


Mój powrót i kilka słów ode mnie dla Was !

Witajcie!
Wiem, wiem to kolejna dłuższa przerwa w moim blogowaniu. Na szczęście wracam do Was, a swój powrót zacznę od kilku słów wyjaśnień, bo uważam, że się Wam należą. Zauważyłam, że podczas tej kilkutygodniowej przerwy kilku obserwatorów uciekło, przez co jest mi przykro, ale płakać nie będę. Kilkoro z Was pisało do mnie z prośbą o powrót, czy po prostu kilka słów, czy ze mną wszystko w porządku i kiedy do Was wrócę. Za wszystkie te maile i wiadomości serdecznie dziękuję. Dziękuję także za cierpliwość do mnie :)
Wiem, że w ostatnim czasie było mnie tu naprawdę mało, ale uwierzcie mi, że moje życie przechodziło istną rewolucję ale pozytywną!
Pewnie wiele z Was wie, a jeśli nie wie to już śpieszę Wam o tym powiedzieć, że jednym z powodów mojej nieobecności tutaj był fakt, że z początkiem sierpnia zmieniłam swój status z panny na mężatkę! Tak, tak dobrze czytacie! I dobrze wiecie, że przedślubny zawrót głowy nie dopuścił mnie do komputera nawet na chwilę. Zerowy stres i totalny luz towarzyszył mi do samego końca wesela, dzięki czemu było fantastycznie, ale jeśli chcecie to opowiem Wam o tym przy innej okazji. Jedyne o co Was proszę to nie proście mnie o zdjęcia z mojego ślubu, czy wesela. Nie wiem czy chcę pokazywać Wam do końca moje osobiste życie. Jeśli zdecyduję się na ten krok, na pewno Wam co nieco pokażę! :)
Kolejny powód mojej nieobecności to zmiana pracy. Teraz już w pełni świadomie mogę napisać Wam, że w końcu znalazłam pracę, która mnie w pełni satysfakcjonuje i zadowala. Przez prawie dwa lata męczyłam się w miejscu, które zabierało mi 80% mojego czasu, zniszczyło mi życie towarzyskie, było powodem nieprzespanych nocy i wielu kłótni z ukochanym. Dzień, w którym złożyłam wypowiedzenie był jednym z piękniejszych dni w moim życiu. Ulga, jakiej jeszcze nigdy nie czułam. Najgorsze jest to, że przez te prawie dwa lata nie miała wyjścia i musiam zostać. Nie mogłam się ot tak po prostu zwolnić bez znalezienia innej pracy. Ale kiedy znalazłam nie zastanawiałam się ani chwili. I tutaj mój przekaz do Was. 

Miejcie marzenia, bo one naprawdę się spełniają.
W życiu warto poczekać, bo cierpliwi dostają więcej.
Warto ryzykować, bo kto nic nie robi nic nie dostanie.

Takie oto wnioski nasuwają mi się z przebiegu ostatniego tygodnia. Mam nadzieję, że będziecie ze mną tak samo cierpliwie, jak do tej pory i nie zraziła Was moja kilkutygodniowa przerwa. Wracam do Was z nową energią, nowymi pomysłami, także bądźcie ze mną i czekajcie na nowe posty już niedługo!

Buziaki dla Was!