środa, 23 września 2015

Garnier Skin Naturals, Płyn Micelarny 3w1, Skóra Wrażliwa. Mój ABSOLUTNY faworyt demakijażowy!

Jakże dawno pokazywałam Wam cokolwiek do demakijażu... Dziś nadszedł czas, by to zmienić!
Demakijaż jest podstawą mojej i mam nadzieję także Waszej codziennej pielęgnacji. Jest to jeden z przyjemniejszych dla mnie momentów podczas wykonywania tej czynności. A co sprawia, że staje się to przyjemne? Kosmetyk, dzięki któremu szybko i skutecznie zmyjemy makijaż beż tarcia, zużywania stosu płatków kosmetycznych, podrażnionych i załzawionych oczach! Pokażę Wam dziś produkt, dzięki któremu codzienna pielęgnacja mojej twarzy stała się przyjemnością. Oczywiście nie jest to miłość od pierwszego użycia, o czym przekonacie się czytając dalszą część posta.
A o jakim produkcie będę dziś Wam opowiadać? Garnier Skin Naturals Płyn Micelarny 3w1 dla skóry wrażliwej. Tak, tak to ten najnowszy. Co o nim myślę? Zaraz się przekonacie.



OPAKOWANIE.
Duża, przezroczysta butelka z ładną i oszczędną szatą graficzną w jednym z tych bardziej cukierkowych kolorów. Duża pojemność, bo aż 400ml, która według producenta ma wystarczyć na 200 zastosowań. Jeszcze nie dotarłam do końca butelki, ale też nie liczyłam ile razy użyłam produktu a co za tym idzie kompletnie nie wiem i nie będę wiedziała, czy faktycznie produkt wystarczy na aż tyle zastosowań. W jakiej butelce zamknięty jest płyn to już wiecie. A co go zabezpiecza przed wylaniem się? Bardzo fajna zatyczka/zamknięcie na typowy mocny 'klik'. Dobrze chroni przed otwieraniem, co sprawdzałam nie raz podczas mojego niezdarnego wykonywania demakijażu :D Cena zaczyna się od 16,99zł, widziałam go za 19,99. Być może gdzieś jest taniej, a gdzieś drożej. Wydaje mi się to jeszcze w miarę rozsądna cena, aczkolwiek przy micelu z biedronki o tej samej pojemności za 7zł wypada dosyć kiepsko.






ZAPACH.
Producent obiecuje, że produkt jest bezzapachowy i faktycznie taki jest. Choćbym nie wiem jak próbowała się wwąchiwać w zapach płynu nie jestem w stanie wyczuć jakiegokolwiek zapachu. Także duży plus, dla Garniera, bo płyn ten przeznaczony jest dla osób z wrażliwą skórą. A to właśnie perfumowane kosmetyki najczęściej uczulają.

DZIAŁANIE.
Początkowo nie byłam z niego zadowolona. Być może zrażona byłam opinią producenta, że produkt przeznaczony jest to wrażliwej skóry, a ja takiej nie posiadam. Niby dobrze zmywał, ale... niby nie powodował podrażnienia ale... niby wszystko ALE... A tak naprawdę niepotrzebnie się go czepiałam, bo produkt jest rewelacyjny. Zmywa makijaż bardzo dobrze i naprawdę nie wymaga tarcia po oczach. Jedno oko zmywam spokojnie jednym płatkiem a nie 2 – 3, jak w przypadku micela z biedronki, którego bardzo lubię, żeby nie było! Nie podrażnia oczu, nie pozostawia na nich żadnego filmu, nie powoduje, że widzimy wszystko za mgłą. Dodatkowo fajnie oczyszcza skórę twarzy, nie sprawia że skóra jest podrażniona, nie powoduje znienawidzonego przeze mnie uczucia ściągniętej skóry. Faktycznie jest delikatny. Podczas okresu, gdy na mojej skórze pojawia się parę 'obcych', dobrze koi i nie powoduje bólu ani podrażnienia miejsc, w których obcy się usadowili. Ponad to, nie uczula (sprawdzone nie na mnie!), a na skórze nie pozostawia nic innego, jak uczucie czystej i świeżej skóry. Mogę śmiało powiedzieć Wam, że jestem w stanie wykonać wstępny demakijaż tym płynem za pomocą 3 płatków kosmetycznych! Niemożliwe? Możliwe!



WYDAJNOŚĆ.
Już pisałam Wam, że producent obiecuje 200 zastosowań. Nie liczę i nijak nie mogę tego sprawdzić. Ale produktu używam już 2 miesiąc i zostało nieco mniej niż połowę opakowania. A ja naprawdę używam go często! Także śmiało stwierdzam, że produkt jest wydajny!



PODSUMOWANIE.
Świetny produkt dla osób, które mają wrażliwe oczy, skórę, czy łatwo ulegają podrażnieniom lub przesuszeniom. Polecam ten micel także tym z Was, które nienawidzą zabawy podczas demakijażu, a chcą go zrobić najszybciej i najskuteczniej jak tylko się da. Jest to najlepszy micel, jakiego miałam okazję użyć do tej pory, chociaż początkowo nic na to nie wskazywało. Nawet mówiłam koleżankom, że nie jestem z niego zadowolona, po czym nagle zaczęłam go kochać. I powiem Wam jedno. To moje pierwsze i na pewno nie ostatnie opakowanie. Nie mam pojęcia, jak sprawdzają się inne wersje, ale jeśli tylko będę wiedziała, to z chęcią je dla Was porównam.
Reasumując: świetny produkt, łatwo dostępny, spełniający swoją rolę w 200%. Cenowo może nie powala na kolana ale za taką wydajność da się przeżyć i wybaczyć.



A Wy jakiego płynu micelarnego używacie? A może wolicie mleczka? Czekam na Wasze opinie i podpowiedzi w komentarzach!

Buziaki ! :*



wtorek, 22 września 2015

Nówki sztuki września ! :) Krótki przegląd :)

Pamiętacie kiedy ostatnio pokazywałam Wam nowości w moich zasobach kosmetycznych i nie tylko? Ja także nie, ale jeśli sięgnę pamięcią w głąb, cośmi świta, że było to na przełomie czerwca i lipca. Dziś mamy dużo ponad połowę września, więc czas pokazać, co w tym miesiącu wpadło w moje ręce. A są to fajne smaczki – muszę przyznać nieskromnie!
Jesteście ciekawe, co wpadło w moje ręce? Zapraszam do dalszej części, gdzie co nieco opowiem.



LAMBRE CIENIE DO POWIEK.
Te z Was, które mają konto na Instagramie widziały już te cienie. Same wypraski wraz z zawartością kupiłam przypadkowo na aukcji mojego ulubionego sprzedawcy na allegro. Nie powiem – cena mnie przekonała :D Za jeden cień zapłaciłam 1,10zł więc można śmiało powiedzieć, że są to grosze. Kupiłam wszystkie 11 odcieni, jakie były. I wiecie co? Przyznam się szczerze, że nawet ich nie otwierałam... Jak to się stało? Postanowiłam sobie, że zacznę ich używać dopiero, jak znajdę dla nich domek, czyli paletę magnetyczną (btw, możecie mi jakąś polecić?). Więcej o tych cieniach dowiecie się, jak znajdę dla nich mieszkanie. Wtedy pokażę Wam kolory i zobaczymy także, jaką mają pigmentację. Gdzie nie gdzie przewijała mi się nazwa tej firmy, ale niczego z jej asortymentu nie miałam. Ciekawa jestem, jak cienie się sprawdzą, jaką mają konsystencję i pigmentację. Bądźcie cierpliwe, bo u mnie z tym ciężko ale się trzymam! :)
Cena / zakup: 1,10zł/szt, Allegro




GOSH LIGHT'N SHINE LIP GLAZE 09.
Jakiś czas temu gdzieś w necie furorę robiły błyszczyki z lusterkiem i podświetlanym pędzelkiem. Oczywiście zajarana tym faktem próbowałam sobie go kupić, ale koniec końców uznałam ten gadżet za zbędny i sobie go podarowałam. Na jakiś czas zapomniałam o tym, że takie coś istnieje. Ale nic w przyrodzie nie ginie i moim oczom znów pokazał się ON :D piękny błyszczyk z jeszcze fajniejszym gadżetem. I muszę Wam przyznać, że na żywo wygląda świetnie i nie da się przejść obok niego obojętnie.
Kolor jest półtransparentny, sam błyszczyk nieco się klei. W lusterku ciężko się pomalować, ale w trudnych warunkach przydaje się. Co do oświetlenia. Mam mieszane uczucia. Ale nie będę się rozpisywać. Nieco więcej opowiem Wam w recenzji już niedługo!
Cena / dostępność: 9,90zł, Drogerie Laboo





I <3 MAKEUP GODDESS OF LOVE TRIPLE BAKED HIGHLIGHTER, GODDES OF FAITH.
Oczywiście, jak to ja zawsze jestem w tyle za nowościami. Serduszka te robiły furorę już jakiś czas temu z Internecie, a ja dopiero teraz (olśniona) zachwycam się tym, czym inny zachwycali się wieki temu :D Wracając do serduszka, piękne opakowanie, piękny kolor. Nie będę się rozpisywać, bo ten produkt zdominowałby pewnie całą notkę, więc i jemu poświęcę osobną, co by inne produkty się nie obraziły :D Wielkie, ogromne wręcz opakowanie i słodka szata graficzna zwraca uwagę i zachęca do korzystania. Może na tym zakończę a więcej szczegółów podam innym razem.
Cena / dostępność: 24,99zł, Drogerie Laboo, Internet





MAKE UP REVOLUTION AWESOME METALS FOIL FINISH, RODE GOLD.
To mój najnowszy nabytek i tak, jak w przypadku powyższych, jak zwykle jestem w tyle. Może dlatego, że nie przepadam za kosmetykami kupowanymi w sieci i czekam na dostępność stacjonarną, co w przypadku wielu kosmetyków jest nierealne. Ten produkt miałam okazję poodtykać stacjonarnie i przepadłam. Szukajcie takich perełek, bo w niektórych drogeriach da się je kupić :) Co do samego cienia: jeszcze nie miałam okazji go używać, bo prawdę mówiąc nie bardzo miałam jak, po drugie nie wiem jak, a po trzecie brak czasu na makijaż. Ale OBIECUJĘ, że pokażę Wam, jak prezentuje się na moim oku. Bo ja jestem zakochana w tym, jak ten cień/folia wygląda na oczach innych kobiet :D
Cena / dostępność: 24,99zł/ Drogerie Laboo, Internet





KALLOS BANANA.
Pamiętacie moją ulubioną maskę z Kallosa? Jeśli nie zapraszam TUTAJ na recenzję. W trakcie przypadkowych zakupów na allegro moim oczom ukazała się bananowa maska Kallosa za śmieszne pieniądze. Nie zastanawiając się długo kliknęłam. I wiecie co? Za ten zapach mogłabym tak klikać i klikać codziennie! Ta maska pachnie tak obłędnie, że pewnie nie jeden miał ochotę wziąć łyżkę, zasiąść przy stole i ją zjeść. Ja bym tak najchętniej zrobiła :D Co do samej maski: użyłam jej raz, odkąd ją posiadam więc powiem Wam niewiele. Ale recenzja na pewno się pojawi.
Cena / dostępność: Allegro – 8,90zł, Drogerie Laboo – 19,99zł.




KALLOS ARGAN COLOUR SZAMPOO.
Jeśli pamiętacie moją ulubioną maskę do włosów, do której link był powyżej, to mój wybór na pewno Was nie zdziwi. Cena i pojemność powalają na kolana, mam nadzieję, że jakość także mnie powali tak, jak to było w przypadku maski z tej serii. Zapach identyczny, jak maska. Na temat konsystencji i działania nic Wam nie powiem, bo szampon czeka na swoją kolej. Jedyne co wiem, to to, że szampon ma pomóc zachować kolor włosów farbowanych i utrzymać ich witalność i blask. Zobaczymy, zobaczymy...
Cena / dostępność: 9,99zł, Drogerie Laboo






No by było na tyle z moich nowości. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was swoimi wywodami. Znacie te produkty? Może podpowiecie co nieco? A może odradzicie? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*


piątek, 11 września 2015

Pierre rene Skin Balance Cover, 020 Champagne. Podkład idealny na jesień!

Wiem, wiem, że o tym podkładzie już dawno było głośno w blogosferze, ale ja, jak to ja – zawsze daleko w tyle :D Ale w końcu wpadł w moje ręce i nie mogłam o nim nie napisać. Długo zastanawiałam się, co ja o nim sądzę, bo moje pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre. Ale po czasie i po znalezieniu odpowiedniej aplikacji tego podkładu bardzo się polubiliśmy. I od tamtej pory jak nie wiem, po co sięgam, to sięgam właśnie po niego. Pierre Rene Skin Balance Cover 020 Champagne. To jest właśnie podkład, o którym dziś poczytacie. Zachęcone? Mam nadzieję!



OPAKOWANIE.
Ciężka, szklana buteleczka z fajną oprawą graficzną. Czarne etykiety przyciągają oko ale nie są nachalne. Zawierają opis podkładu, skład, nazwę koloru itp. Napisy się nie ścierają dzięki czemu podkład wygląda estetycznie. Podkład ma pompkę, która dozuje idealną 'porcję' podkładu. Dodatkowo wyposażony jest w plastikową zatyczkę, która zamyka się na 'klik' zapewniając zabezpieczenie pompki przed nieumyślnym wciśnięciem. Buteleczka zawiera 30ml podkładu i kosztuje ok 25zł. Dostępny w każdej szafie Pierre Rene np. w Drogeriach Natura, czy Drogerii Laboo.




ZAPACH.
Delikatny, pudrowy. Ogólnie miły dla nosa. Nie drażni i nie przeszkadza w używaniu. Zarówno w trakcie, jak i po aplikacji jest niewyczuwalny.

KONSYSTENCJA.
Ani rzadka, ani gęsta. Idealnie płynna ale nie spływająca z dłoni. Przypomina mi trochę konsystencję rzadkiego kremu do rąk.



APLIKACJA.
Początkowo się nie polubiliśmy – pisałam o tym we wstępie. Nakładany pędzlem lekko smużył i nie krył tak, jakbym sobie tego życzyła. Próbowałam palcami – jeszcze gorzej. Pomyślałam, że zaryzykuję i kupię gąbkę do makijażu z Donnegala. I to był strzał w dziesiątkę! Nałożony gąbką nie tworzy maski, świetnie kryje, nie smuży. Wtapia się w skórę, tworząc na niej lekko klejącą warstwę. Wymaga przypudrowania, bo jest to podkład z rodziny tych, które nie zastygają na skórze. Nieprzypudrowany potrafi się ścierać, zostawiać ślady na ubraniach.

DZIAŁANIE.
Świetnie kryje wszelkie niedoskonałości. Może nie jest tak mocny, jak Colorstay z Relonu ale bardzo blisko mu do niego. Kryje to, co ma zakrywać, często nie potrzebuję już nawet korektora. Idealnie wpasowuje się w strukturę skóry, nie podkreśla suchych skórek. Jest lekko odczuwalny na skórze, nie zastyga. Dobrze 'pracuje' razem ze skórą ale nie wchodzi w naturalne załamania skóry czy zmarszczki mimiczne. Jest bardzo elastyczny przynajmniej w moim odczuciu. Nadaje skórze lekkiego blasku i efektu świeżości.

TRWAŁOŚĆ.
Przypudrowany na skórze zostaje na cały dzień. Nieprzypudrowany potrafi się ścierać i jak już wspomniałam wyżej odbijać się i zostawiać ślady np. na ubraniach. Mimo wszystko nie mam zastrzeżeń do jego trwałości. Nie świeci się drastycznie po kilku godzinach. Na mojej skórze też nie wymaga poprawek. Nie przesusza skóry, nie podkreśla suchych skórek, nie wchodzi w załamania, nie waży się, nie ściera (przypudrowany). Nie schodzi z twarzy i nie tworzy plam. Dobrze współpracuje z każdym kremem, jaki pod niego nadkładałam i z każdą bazą pod makijaż. Mogę dodać także, ze nie zapycha moich wielkich porów.

KRYCIE.
Bardzo dobre, może nie idealne, ale jak na podkład za niewiele ponad 20zł bardzo dobre. Oceńcie same:




WYKOŃCZENIE.
Nie matowe, nie rozświetlające. Mogę powiedzieć, że lekko satynowe. Podkład nadaje skórze naturalnego blasku. Ciężko opisać jego wykończenie. Ale uwierzcie mi na słowo – wygląda zdrowo!

PODSUMOWANIE.
Jeden z lepszych podkładów kryjących w tym przedziale cenowym. Dobrze kryje, dobrze się utrzymuje. Nie wysusza skóry i jej nie zapycha. Pięknie wygląda. Jedyny problem, jaki może wystąpić przy tym podkładzie to jego aplikacja. Trzeba znaleźć taki sposób nakładania tego podkładu, by nam odpowiadał.



Znacie ten podkład? A może omijacie go z daleka? Czekam na Wasze opinie na jego temat!
Buziaki ! :*


wtorek, 8 września 2015

Eveline Cosmetics So Glamour Volume Mascara - Nowy ulubieniec do rzęs!

Witajcie! Dwa miesiące temu pokazywałam Wam mój ulubiony tusz z Maybelline Collosal (KLIK). Oczywiście nie mogłam sobie odmówić przetestowania jakiejś nowości. Lubię zmiany, a jeszcze bardziej lubię tusze do rzęs. I wielka byłą radość moja, gdy w ręce wpadł mi tusz Eveline So Glamour Volume Mascara. Nigdy wcześniej nie miałam okazji go testować, nie miałam bladego pojęcia, czego mogę się po nim spodziewać. A co się okazało po kilku tygodniach testów? Że pobił mojego ukochanego Collosala! Dlaczego? Już śpieszę Wam wyjaśnić.



OPAKOWANIE.
Łudząco przypomina opakowanie tuszu z Maybelline. Duże, grube, w fajnym, granatowym kolorze. Zakręcając rączkę czuć, że tusz 'zaskakuje', czyli jest to dla nas informacja, że tusz jest dobrze zamknięty. Napisy się niestety ścierają, co nie wygląda zbyt estetycznie, ale mnie to jednak nie razi. Opakowanie zawiera 10ml tuszu, a jego cena plasuje się w przedziale 12 – 15zł.



SZCZOTECZKA.
Wiecie, że fanką silikonowych szczoteczek nie jestem, więc byłam średnio chętnie nastawiona do tego tuszu. Przekonała mnie do siebie już po pierwszym użyciu! Rozmiarowo nie jest ani za duża, ani za mała – wręcz idealna! Przepięknie rozczesuje rzęsy, nabiera tyle tuszu, by nie musieć jej wycierać z nadmiaru. Idealnie tuszuje zarówno górne, jak i dolne rzęsy.



KONSYSTENCJA.
Początkowo lekko rzadka lecz z każdym użyciem coraz bardziej gęsta. Ale nie tak gęsta, że tworzy się glut, którego nijak nałożyć na rzęsy się nie da. Gęsta, ale nadal na tyle płynna, by idealnie oplatać rzęsy tuszem, nie tworząc przy tym grudek.



APLIKACJA.
Bajeczna! Im dłużej głaszczemy rzęsy, tym piękniejszy efekt uzyskujemy. Nie jest to tusz z kategorii tych szybkich w aplikowaniu. Jest to tusz, który wymaga kilku chwil w trakcie malowania. Nie mniej jednak bardzo przyjemnie maluję się nim rzęsy. Im więcej pociągnięć po rzęsach, tym bardziej spektakularny, ale nadal naturalny efekt. Można oczywiście przesadzić z tym tuszem, ale łatwo zebrać nadmiar szczoteczką. Mam niewielkie zastrzeżenie co do tego tuszu, a mianowicie trochę wolno wysycha. Trwa to może niezbyt długo, ale chwilę dłużej niż w przypadku każdego innego tuszu.

TRWAŁOŚĆ.
Na moich rzęsach wytrzymuje spokojnie 12 godzin. Nie odbija się, nie rozmazuje, nie kruszy. Nie sprawia także problemów przy demakijażu. Kilka chwil przytrzymuję płatek nasączony płynem micelarnym i schodzi, jak marzenie.

EFEKT NA OKU.
Jaki jest, widzicie na zdjęciach poniżej. Chyba nie muszę nic dodawać, wszystko widzicie.












PODSUMOWANIE.
Maskara skradła moje serce i zdecydowanie zdeklasowała mojego dotychczasowego tuszowego ulubieńca, czyli Collosala. Wygrywa z nim mega precyzyjną szczoteczką, i konsystencją, która nie jest mokra. Pięknie rozczesuje, pięknie wygląda, świetnie się trzyma i do tego jest niedrogi. Z dostępnością też nie powinno być większego problemu. Na tą chwilę jest to najlepszy tusz, jakiego miałam okazję używać. Gorąco Wam polecam!



A jaka jest Wasza ulubiona maskara? Miałyście okazję używać tej, którą Wam dziś pokazałam? Czekam na Wasze komentarze!
Buziaki ! :*