Jeśli
jesteście ze mną długo, wiecie, że mam gęste, puszące się
włosy. Dodatkowo zniszczone (bardzo) farbowaniem. Po ostatnim moim
wyczynie, jakim było malowanie włosów na kolor różany blond z
palette, moje włosy błagały wręcz o to, żebym poświęciła im
chwilę uwagi. I tak oto dziś przychodzę do Was, by pochwalić się
moim nowym kolorem, nową fryzurą i ogólnie nowymi włosami. Ponad
to powiem Wam kilka słów o salonie, w którym przemiła Monika
zrobiła w mojej szczoty na głowie piękne, lśniące włosy.
Zaciekawione? To czytamy dalej!
Tak wyglądałam przed pójściem do fryzjera, czyli zdjęcie przed :D
Jak już
wspomniałam na wstępie, moje włosy są bardzo zniszczone,
szorstkie w dotyku, puszą się na każdym kroku. Po ostatnim
farbowaniu moje jeszcze w miarę jako tako utrzymujące się końce,
zaczęły się łamać i kruszyć, co jest dość wkurzające.
Postanowiłam, że czas poświęcić włosom trochę uwagi i zadbać
o nie, bo w końcu wypadną mi wszystkie! No i umówiłam się do
salonu (o którym kilka słów później) na strzyżenie i
farbowanie. Byłam w tym salonie już kilka razy, więc wiedziałam w
czyje ręce się oddaję. Dla tych z Was, które nie widziały moich
różowych włosów na instagramie, pokazuję Wam je dzisiaj na blogu. Tak, dobrze
się domyślacie, były robione właśnie w tym salonie.
Nie miałam
kompletnie pojęcia, co zrobię na włosach. Jestem tym typem
klientki, która daje sobie zrobić co fryzjer chce – przecież
włosy odrosną. Wiedziałam tylko jedno, że chcę mieć ścięte
wszystkie niepotrzebne końce na mojej głowie. Nad kolorem się nie
zastanawiałam. I tak po chwili namysłu i rozmowie z fryzjerką
miałyśmy już plan na moje włosy. A był on prosty: strzyżenie –
farbowanie – odżywianie. I tak się zaczęło.
Początkowo
oczywiście strzyżenie. Nie miałam obaw co do długości. Byłam
przygotowana na drastyczne cięcie, które wcale tak drastyczne nie
było. Podczas strzyżenia moje włosy zrobiły się lżejsze o
połowę, krótsze o jakieś 10cm i dużo lepiej wyglądały.
Następnie
kolor. Przez chwilę przez moją głowę przeleciała myśl, by
zrobić się na rudo, ale szybko mi przeszło. Już jakiś czas temu
myślałam nad powrotem do naturalnego koloru i miałam teraz właśnie
okazję. Zdecydowałam się na ciemny blond, trochę kolor kawy z
mlekiem. I tu wielkie ukłony dla Moniki, która w lot, niczym
czarownica w swoim magicznym kociołku wymieszała 3 farby. Brąz
mokka o ile dobrze pamiętam, fiolet i ociupinkę rudości. Byłam
bardzo ciekawa tego co wyjdzie z koloru, bo widząc farbę i jej
konsystencję miałam wrażenie, że to odżywka do włosów. Nie
byłabym sobą, gdybym nie zapytała. I tak oto dowiedziałam się,
że w tajemniczej recepturze oprócz 3 farb znalazło się coś z
Curaplex (coś bliźniaczo
podobnego do Olaplex) i całe garści odżywek do włosów. Dalej nie
pytałam, ale wiedziałam, że będzie dobrze!
Po zmyciu farby Monika stwierdziła, że robimy laminowanie.
Ucieszyłam się, myśląc, że to prostowanie włosów. Było trochę
inaczej, bo dowiedziałam się, że owe laminowanie to nic innego jak
głębokie, bardzo głębokie odżywianie włosów. Ucieszyłam się
bardzo. Wyglądało to jak odżywka do włosów, która musi być
nałożona bardzo dokładnie na każdy kosmyk włosów. Potem moja
głowa wylądowała w wielkiej kopule ziejącej gorącym powietrzem.
I znowu pod wodę.
Końcowy etap to spryskanie kolejnymi preparatami kończącymi
laminowanie i układanie włosów. Nie mogłam się doczekać efektu
końcowego. Wiedziałam jedno, że będę miała włosy wyciągnięte
na szczotkę, co uwielbiam, ale sama drygu ani chęci do tego nie
mam.
I tak oto moim oczom ukazała się fryzura, o której myślałam i
kolor, który był idealnie taki, jaki miałam w swojej głowie.
Wielkie, naprawdę wielkie ukłony dla mojej czarodziejki Moniki,
która w lot chwyta, czego potrzebuje klientka i jej włosy! Efekt
możecie zobaczyć same.
Mała informacja dla osób z Zamościa i okolic, bo wiem, że mnie
czytają :)
Jeśli
szukacie salonu, w którym będziecie się czuć jak u siebie w domu
i fryzjera, któremu nie będziecie bały się zaufać, to mam dla
Was dobrą informację! Taki salon to ten, w którym właśnie odbyła
się moja wizyta. Nie była to moja pierwsza, więc wiem, co mówię,
a do fryzjerów chodziłam różnych. Salon nazywa się Etna
i mieści się przy ul. Spadek 18b w Zamościu. Nic o nazwie Wam nie
powiem, jak zobaczycie Monikę, to będziecie wiedziały, jaka jest
geneza nazwy salonu. Jeśli potrzebujecie więcej informacji, to
zapraszam na FB Salonu KLIK.
Jak Wam się podoba metamorfoza moich włosów? Znalazłyście już
swojego idealnego fryzjera? Czekam na Wasze opinie w komentarzach!
Buziaki! :*
PS. Post nie jest sponsorowany.
PS. Post nie jest sponsorowany.
prześliczny kolor! i całą fryzura
OdpowiedzUsuńSuper Ci było w tych różowych! :) Ale w tej trójkolorowej mieszance równie pięknie :)
OdpowiedzUsuńRóżowe były mega, szkoda tylko, że tak krótko się trzymają... :( To nie był trikolor. to była cała tęcza kolorów :D
Usuńświetna fryzura!
OdpowiedzUsuńDzięki! :)
UsuńPodoba mi się! Różowe były świetne :D
OdpowiedzUsuńOj były były :D
UsuńRewelacyjnie wyglądałaś w tych różowych włosach! :D
OdpowiedzUsuńAle teraz widać, że włosy odżyły, wydają się być bardziej gęste :) No i jakie zdrowe!
Odżyły i to bardzo :)a gęste takie jakie były takie są ale przynajmniej lżejsze :D
UsuńWoow :D Na prawdę ślicznie Ci w tym kolorze <3
OdpowiedzUsuńMój blog ♥ Serdecznie zapraszam !
Ciągle szukam dobrego fryzjera :P
OdpowiedzUsuńCiągle szukam swojej fryzjerki, mam taką jedną, ale ciężko się z nią rozmawia, kobieta się lubi wymądrzać, coś doradza, ale z efektu nie zawsze jestem zadowolona.
OdpowiedzUsuń