Już dawno
mówiłam Wam, że mam totalną obsesję na punkcie tuszów do rzęs.
Używam ich codziennie – wiadomo, i zużywam niesamowite ilości
opakowań. Uwielbiam testować nowe tusze, z różnym skutkiem,
czasem dobrym, czasem totalnie nietrafionym. Ale co by się nie
działo zawsze co jakiś czas wracam do maskary, którą uwielbiam.
Jest to jeden z moich absolutnych faworytów do tuszowania rzęs. No
dobra, nie tak do końca, bo jest to nieco inna wersja niż ta, którą
się zachwycam co rusz na moim blogu. Jesteście ciekawe, co to za
tusz i jak wygląda na rzęsach? Zapraszam do dalszej części posta,
gdzie pokazuję Wam tego cudaczka nieco bliżej.
OPAKOWANIE.
W temacie tuszu opakowanie jest dla mnie najmniej ważną rzeczą.
Ważne, by dobrze zabezpieczało wnętrze kosmetyku i chroniło go
przed wysychaniem. Akurat design tego tuszu jest niezmienny od lat.
Wygląda dosłownie tak, jak zawsze. Zmienia się jedynie kolorystyka
i kształty szczoteczek o czym opowiem Wam później. Opakowanie
zawiera 9,5 ml tuszu. Producent nie zasypuje nam ogromem informacji
na opakowaniu. Duże, ładne opakowanie.
SZCZOTECZKA.
Tutaj byłam mega zaskoczona gdy po raz pierwszy ujrzałam
szczoteczkę. Najpierw moim oczom ukazał się niestandardowy wygląd
'trzpienia' szczoteczki, a później dopiero ona w roli głównej.
Duża, włochata szczoteczka, szeroka u nasady i zwężająca się ku
końcowi. Uwielbiam takie wielkie szczoteczki. Bardzo fajnie wpija
się w rzęsy i je wyczesuje, dozując przy tym idealną porcję
tuszu na nasze oczy.
KONSYSTENCJA.
Jak to w tradycji tych maskar jest, początkowo jest nie do
zniesienia rzadka, po dwóch tygodniach staje się idealna do
malowania. Nie odbija się na powiekach, szybko zasycha. Nie tworzy
grudek, nie skleja.
APLIKACJA.
Rewelacja! Uwielbiam ten tusz za to, że dosłownie trzema ruchami
szczoteczki po rzęsach, stają się długie, podkręcone i mega
czarne. Przy dłuższej zabawie nabierają nieco sztuczności i
objętości. Powiedziałabym nawet, że łatwo uzyskać nim efekt
sztucznych rzęs. Nakłada się lekko, dobrze wyczesuje rzęsy, nie
skleja ich, nie odbija się. Nie kruszy się w ciągu dnia, nie
rozmazuje, nie schodzi i nie robi efektu pandy pod oczami. I co
najważniejsze rzęsy po użyciu tego tuszu nie są jak patyki. Nadal
są giętkie i elastyczne.
TRWAŁOŚĆ.
Utrzymuje się na moich rzęsach aż do momentu zmycia. Jak
wspomniałam wyżej, nie kruszy się, nie rozmazuje, nie schodzi nie
wiadomo kiedy. Pozostaje w tym samym miejscu aż do demakijażu.
EFEKT NA
OKU.
Nie będę tutaj nic pisać. Efekt ocenicie same.
PODSUMOWANIE.
Uwielbiam ten tusz. Po raz kolejny moja miłość do maskar z
Maybelline jest uzasadniona. Wracam do tej firmy po raz kolejny i
myślę, że wracać będę przez długi, długi czas. Dobra cena,
świetna dostępność, niezawodność i efekt jaki daje to coś, za
co ją kocham. Nie ma sobie równych!
A Wy? Miałyście tą wersję maskary? A może u Was dobrze sprawuje
się tylko klasyczny collosal? A może znacie coś znacznie lepszego
od tego tuszu? Chętnie poznam Wasze opinie! Czekam na komentarze!
Buziaki ! :*
mi się efekt bardzo nie podoba :/
OdpowiedzUsuńMnie też jakoś nie porwał....
UsuńCześć, znalazłam Cię na insta :)
OdpowiedzUsuńMaskary z Maybelline są cudowne, odkąd wypróbowałam rocket volum nie wyobrażam sobie kupowania maskar z innej marki. Obecnie testuję sensational, polecam Ci ją z całego serducha ;)
Muszę spróbować :)
Usuńja wolę bardziej spektakularny efekt na rzęsach - polecam nową maskarę z MAybelline tę fioletową :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to za bardzo skleja :( Ale wszystkie maskary z Maybelline tak mają. Są fajne dopiero po około miesiącu od otwarcia :/
OdpowiedzUsuńJuż powoli robi się taka jak trzeba :)
Usuńmaskary Maybelline bardzo lubię, jestem ciekawa jak ten tusz sprawdziłby się na moich rzęsach :)
OdpowiedzUsuń